sobota, 26 kwietnia 2014

Stare filmy - nowe odczucia.


Ostatnio powróciłam do oglądania czarno-białych filmów. Uwielbiam ich klimat, sposób gry aktorów, stroje. Kiedy je oglądałam, jak byłam mała, to zawsze chciałam się tak ubierać jak w tamtych czasach, a w przyszłości chciałam być jak Scarlett O’Hara. Oto lista moich ulubionych 5 filmów do których strasznie lubię powracać, do każdego z różnych powodów ;).

Casablanca – urzeka mnie za każdym razem na nowo. W tym tygodniu oglądałam ją po raz kolejny. Dwoje ludzi zakochuje się w sobie w nieodpowiednim momencie, a jednak ratowanie świata jest ważniejsze od ich uczucia.
@pinterest

@pinterest

Przeminęło z wiatrem – pamiętam jak oglądałam ten film po raz pierwszy jak byłam małą dziewczynką z moją mamą. Chyba nie jedna z nas podziwia Scarlet O’Harę. Jej upór, wytrwałość – charakter miała chwilami irytujący, ale ja ją uwielbiałam i chciałam być taka jak ona ;p.
@pinterest

@pinterest

Deszczowa piosenka – natknęłam się na nią w święta i dużo nie trzeba mówić, bo po prostu uwielbiam musicale. Później cały dzień po głowie chodziła mi piosenka Singing in the rain.

@pinterest

@pinterest


Czarnoksiężnik z krainy Oz – ten film zawsze wzbudzał moją sympatię jak byłam dzieckiem z oczywistego powodu (mała dziewczynka, która jest bohaterka filmu nosi takie same imię jak ja ;). Historia jest magiczna, ale ma też pouczające zakończenie.
@pinterest


@pinterest


Śniadanie u Tiffany'ego – każdy zna ten film, bo świetna i piękna Audrey Hepburn jest wystarczającym powodem do obejrzenia go. Szczerze, to na początku nie przypadł mi on tak do gustu, wolałam inne filmy z nią w roli głównej. Jednak kiedyś włączyłam go po raz kolejny i przemyślałam jego głębszy sens. To naprawdę świetny film i z czystym sumieniem go polecam! Sam temat Audrey jest na tyle długi, że na pewno powstanie o tym osobny post :)
@pinterest

@pinterest

@pinterest


Dzisiaj mam dzień lenia, a więc wracam do oglądania w dresie i z mopsowymi skarpetkami! ;)

D.

piątek, 18 kwietnia 2014

Co robić gdy za oknem deszcz...

@pinterest.com
Ostatnio towarzyszy nam pogoda "w kratkę", a gdy za oknem deszcz, to najchętniej nigdzie nie wychodziłabym tylko leżała caaaały dzień w łóżku. Jednak gdy mam wtedy wolny dzień, to próbuję go wykorzystać w trochę bardziej kreatywny sposób, a przynajmniej leniuchawać w inny sposób niż śpiąc ;).

Oto kilka moich ulubionych "wyjść awaryjnych", gdy pogoda już kilka dni z rzędu daje nam w kość:

  kino lub teatr - to pierwsze, to jedno ze standardowych wyjść, ale ja preferuje zrobienie własnego seansu filmowego w domu na wygodnej kanapie. Przygotowanie popcornu, kupienie chipsów i coli zajmie nam tylko chwile, a możemy przy tym o wiele lepiej się bawić. Warto zaangażować w to przyjaciół i wybrać wspólnie kilka ulubionych filmów bądź te których jeszcze żaden z Was nie widział. Ja ostatnio robiłam seans z serialem "Kasia i Tomek" i nie pamiętam kiedy ostatni raz aż tyle się śmiałam :D.
@pinterest.com

PS3 - gra może być przyjemna nie tylko dla mężczyzn. Ja lubię czasem usiąść, zrelaksować się i włączyć moją ulubioną jak dotąd grę - Little Big Planet. Zdecydowanie nie jest to gra dla dzieci, chociaż królują tam kolorowe, poprzebierane szmacianki i światy jak z bajek, to jak przypomnę sobie ile razy próbowałam przejść ten sam poziom, to dochodzę do wniosku, że albo naprawdę nie należy do łatwych, albo ja jestem gorsza w tę grę niż myślałam ;). Można również grać w dwie osoby, a wtedy jest jeszcze bardziej ekscytująca i zabawna.
 bądź gra planszowa, która zawsze przynosi wiele emocji, aż można zapomnieć o tym co dzieje się za oknem.
 zakupy - właśnie wtedy lubię je robić, gdy za oknem chlapa i chmury pokrywają całe niebo. Mam wtedy poczucie, że dzięki temu lepiej spożytkuje piękny słoneczny dzień niż siedząc w galeriach handlowych. Wtedy też zazwyczaj mój nastrój nie jest zbyt rewelacyjny, a każdy wie, co kobietom najbardziej poprawia humor.
@pinterest.com

czytanie zaległych książek - uwielbiam ten moment, gdy nic nie muszę robić, a na zewnątrz jest nie za ciekawie, wtedy mogę wygodnie usiąść z herbatą w ręku i zabrać się za czytanie książek z mojej ogromnej listy pt "Koniecznie przeczytać!".
@pinterest.com

Gotowanie - jeżeli to dla kogoś przyjemność, to jest to idealny czas na wypróbowanie czegoś nowego, a może ktoś dopiero uczy się tak jak my więc może podszkolić swoje zdolności kulinarne i przy okazji dobrze się bawić.

 Porządki - czasami w wolnej chwili trzeba sprostać także obowiązkom, a nie tylko kierować się przyjemnościami. Jednak ja zawsze włączam do sprzątania moją ulubioną muzykę, a wtedy to naprawdę nic trudnego!
@pinterest.com

ćwiczenia - można też zadbać o swoją formę i "odpocząć" od wiecznego leżenia na kanapie. Kilka ćwiczeń rozciągających bądź warto też skorzystać z jazdy na rowerku stacjonarnym (jeżeli mamy gdzieś w domu i służy nam za wieszak jak to w moim przypadku jest ;), a gdy wróci słońce i upały, to przesiąść się na zwykły rower i planować wycieczki rowerowe. Dzięki temu poprawimy naszą osłabioną po zimie kondycję!
@pinterest.com

spacer w deszczu - dla miłośników deszczu też coś się znajdzie. Spacer z parasolką w kaloszach brzmi dziecinnie? A może jednak poskaczemy po kałużach podziwiając naszą miejscowość w deszczu? Ja uwielbiam tylko spacer w ciepłym, letnim deszczu, ale na to jeszcze trochę sobie poczekam.
@pinterest.com

D.

wtorek, 8 kwietnia 2014

ShinyBox vs. GlossyBox - podsumowanie!


                                                                                                                              
Każda z nas w poprzednich postach opisywała kosmetyki zawarte w jednym z pudełek. Były produkty, które naprawdę nam się spodobały i używamy ich cały czas, a także być może kupimy ich pełnowymiarowe wersje, jak i takie, które kompletnie nas rozczarowały. Postanowiłyśmy każdy z tych produktów ocenić w skali od 1 do 5 i rozstrzygnąć, które pudełko w tym miesiącu zostało najbardziej dopasowane do naszych potrzeb. 

ShinyBox:
❤ żel pod prysznic Original Source - 5
❤ Balneokosmetyk Malinowy Zdrój - 4
❤ biała glinka Organique - 5
❤ Sébium Pore Refiner Krem Bioderma - 3
❤ Scrub solny Delawell - 5


GlossyBox:
 Caviar Face Peeling marki Clarena - 3
 krem do ciała Mitchell and Peach - 3
 pianka do włosów Syoss - 5
 Żel pod prysznic kwiaty wiśni YvesRocher - 4
 pasta do zębów Colgate - 2
 woda perfumowana Downtown Calvin Klein - 5
 krem odżywczy hydra chrono+ LIERAC - 4




















Oczywiście obydwa pudełka dostają od nas 5 punktów za opakowanie ;).
Podsumowując, w każdym z nich można było znaleźć coś dla siebie. W GlossyBox otrzymałyśmy więcej produktów, ale przykładowo pasta do zębów nie jest czymś zachwycającym, zwłaszcza, że nie zauważyłyśmy żadnej różnicy między jej stosowaniem a innych past. Dlatego to marcowe ShinyBox zwyciężyło ten ranking, a jego produkty najbardziej dopasowane zostały do naszych kosmetycznych oczekiwań :).

Czekamy już na kwietniowe pudełka!

P. i D.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

GlossyBox



Drugim, wspomnianym już, pudełkiem, które zamówiłyśmy to GlossyBox. Znalazło się w nim 7 produktów, a w tym 2 pełnowymiarowe. Jeżeli chodzi o wygląd, to oczywiście wywarł również pozytywne wrażenie. Stylowy, klasyczny kartonik, a w środku całość zawiązana delikatną, różową wstążeczką. Wyglądało to bardzo uroczo :).


Pierwszy produkt, który wypróbowałam to Caviar Face Peeling marki Clarena, a muszę przyznać, że przede wszystkim to jego delikatny zapach skłonił mnie do jego użycia. Można go stosować do każdego rodzaju cery, a działa na skórę przede wszystkim oczyszczająco oraz odżywia ją i nawilża. Przeczytałam, że również powstrzymuje proces starzenia się skóry, co spowodowało, że zaczęła się trochę zastanawiać czy już powinnam go używać ;p



Natomiast krem do ciała Mitchell and Peach za pierwszym razem trochę odrzucił mnie swoim zapachem. Jest on delikatny, ale jednak nie w moim guście. Pomimo uprzedzeń zauważyłam, ze skóra po nim jest naprawdę delikatna. Trochę trudno się rozprowadza, a ja lubię jak konsystencja kremów do ciała jest taka, że wystarczy jego niewielka ilość, aby rozprowadzić na ciele. W tej kwestii moje oczekiwania się nie spełniły.



Kolejny kosmetyk, to pianka do włosów Syoss. Zazwyczaj nie używam pianek do włosów, po prostu nigdy nie mam na to czasu. Wstaje, czesze włosy i wychodzę ;). Najbardziej spodobało mi się że włosy po niej są takie miękkie i przyjemne w dotyku. Postaram się go częściej używać, a plusem jest że produkt jest pełnowymiarowy.



Żel pod prysznic kwiaty wiśni YvesRocher ma bardzo lekko konsystencję, co sprawia, że łatwo rozprowadza się po skórze i cudownie pachnie. Jest w bardzo małej buteleczce więc niestety zostało go już niewiele.



Produkt, który mnie strasznie zaskoczył i zawiódł, to pasta do zębów Colgate – max white one optic, bo w takiej paczce nigdy nie spodziewałabym się pasty do zębów. Oczywiście zawsze się przyda, zwłaszcza, że właśnie mi się skończyła, ale jednak rozczarowanie było chyba większe.



W przeciwieństwie do pasty do zębów próbka wody perfumowanej Calvin Klein Downtown bardzo mi przypadła do gustu, to właśnie taki zapach jaki lubię, zostawiając na długo delikatny kwiatowy zapach. Możliwe, ze przy najbliższej okazji kupię jego pełnowymiarową wersję.



Ostatni produkt, to bogaty krem odżywczy hydra chrono+ LIERAC, który otula przyjemnym zapachem oraz odżywia i nawilża skórę. Użyłam go tylko kilka razy, ale łatwo się rozprowadza i wchłania, więc myślę, że spełnia moje wymagania odnośnie kremu i może przekonam się do częstszego stosowania.


To już wszystkie produkty, które znalazły się w marcowym GlossyBox, a już jutro rano podsumowanie obydwóch pudełek i mały ranking ;).

D.

piątek, 4 kwietnia 2014

Zwyczaje w Anglii

Tak jak już wspominałam wcześniej, Wielka Brytania jest pięknym, a zarazem dziwnym krajem. Wiele rzeczy mnie tam zaskoczyło, niektóre na plus inne na minus. Pozytywne na pewno jest to, że sklepy w soboty są czynne tak samo jak w normalny dzień tygodnia, a nie jak w Polsce zamykane o 14.  Plusem jest także możliwość przechodzenia na czerwonym świetle bez obawy, że zaraz jakiś mundurowy wlepi nam mandat za który będziemy musieli zapłacić ogromne sumy ;). Do Plymouth przyjechałam 15 listopada, więc udało mi się trafić na sezon przedświąteczny. Byłam bardzo zaskoczona, że Anglicy dalej kultywują tradycję dawania bliskim (i nie tylko) kartek świątecznych. Będąc tam zaledwie miesiąc przed świętami, dostałam wiele kartek od osób, których nawet dobrze nie znałam.

Na Wyspie zadziwiło mnie też to, że bardzo wiele osób starszych i otyłych porusza się na wózkach elektrycznych. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim, jednak uważam, że jest to spore ułatwienie w przemieszczaniu się. Jeśli chodzi o same Angielki, to zauważyłam, że wiele z nich bardzo lubi farbować włosy na kolor różowy i to nie tylko te młode, ale też starsze panie. Anglicy w większości nie przywiązują uwagi do swojego stroju. Są zdolni, aby w piżamie wyjść do sklepu lub w bardzo brudnych ubraniach. Strasznie podobały mi się sklepy Poundland. Można w nich kupić wszystko od żywności po akcesoria domowe za jednego funta (czyli coś co uwielbiam :D). Jednym z najdziwniejszych „wynalazków” tam są dwa krany w umywalce. Jeden kran z zimną wodą, drugi z ciepłą. Jest on bardzo nie praktyczny w użyciu, dlatego nie znosiłam tego. W niektórych domach woda np. przy prysznicu zadziała dopiero, gdy pociągnie się za sznurek, który wisi obok prysznica. Pamiętam jak kiedyś poszłam do toalety i szukałam włącznika, aby zapalić światło a okazało się, że trzeba pociągnąć za sznurek. Z prysznicem natomiast męczyłam się chyba 20 minut. Anglicy bardzo szanują swoje miasto, np. w Plymouth czczą wszędzie Francisca Drake’a. Gdziekolwiek się spojrzy to coś nosi nazwę jego osoby.

Co do angielskiej kuchni, to ma ona zarówno swoich zwolenników jak i przeciwników. Ja raczej należę do tych drugich, choć nie ukrywam, że wiele rzeczy mi też smakowało. Pamiętam jak specjalnie w święta kupiłam typowo angielski pudding, ponieważ zawsze chciałam go spróbować. Niestety nie zachwycił mnie on swoim smakiem.

Natomiast bardzo zasmakował mi bekon, w Polsce mimo poszukiwań już takiego nie znalazłam, jednak mam nadzieje, że kiedyś mi się uda. Będąc w Anglii najbardziej tęskniłam za polskim chlebem. Nie przepadam ze chlebem tostowym, a tam miałam go na co dzień. To nie koniec niespodzianek, jakie mnie tam spotkały. Któregoś pięknego dnia podczas zakupów w Tesco ujrzałam wielką paczkę chipsów. Nie czytając w ogóle etykiety kupiłam ją i wzięłam do domu. Kiedy ją otworzyłam, to w środku czekało na mnie 16 kolejnych paczek, ale tym razem takich malutkich. W tym cztery paczki chipsów o smaku octu. Ich zapach jak i smak był po prostu okropny i zamierzam trzymać się od nich z daleka. 


Natomiast bardzo smakowało mi mleko o smaku batona marsa albo milky way do picia w takich małych kartonikach.


Jeżeli już jesteśmy przy napojach, to ogólnie nie przepadam za piwem, ale tam spróbowałam cydru o nazwie Brothers i było wyśmienite. Były różne smaki np. gruszka, jabłko w karmelu, truskawka, owoce leśne.

 

Na pewno pobyt tam był świetnym doświadczeniem, spotkałam wielu sympatycznych ludzi, mogłam spróbować nowych rzeczy, poznać nieco inną kulturę i zwyczaje. Mam nadzieje, że jeszcze kiedyś wrócę do tego kraju, a może kolejnym razem wybiorę Londyn?:)

P.

czwartek, 3 kwietnia 2014

ShinyBox vs. GlossyBox



                                                                                                                               
Już od dawna przymierzałyśmy się do zakupu pudełka Shiny Box lub GLOSSYBOX, ale nie wiedziałyśmy które wybrać. Kilka tygodni temu w końcu nam się udało i zamówiłyśmy oba.

W przyszłości na pewno jeszcze nie raz je kupimy, dlatego w kilku najbliższych postach chcemy porównać ich zawartości i sprawdzić, które z nich spełnia najbardziej nasze kosmetyczne oczekiwania.  

Zacznijmy od ShinyBox, które otrzymałyśmy pierwsze i znalazło się w nim 5 produktów, a w tym 2 pełnowymiarowe. Produkty znajdowały się w bardzo ładnym, eleganckim opakowaniu, a w środku wyłożone ciemnym, ozdobnym papierem. Bardzo nam się to spodobało, bo oczywiście strasznie lubimy gdy takie detale są tak starannie dopracowane ;).


Pierwszym produktem jest żel pod prysznic Original Source. Ma on piękny ananasowy zapach, orzeźwia i dodaje energii na resztę dnia. To wszystko sprawia, że można poczuć się jak w amazońskiej dżungli i przywołuje nam wspomnienie minionego lata.


Kolejny z nich to żel do twarzy Balneokosmetyk firmy Malinowy Zdrój. Ma on przede wszystkim przyjemny zapach, a rozprowadzenie po twarzy przy jednoczesnym delikatnym masażu daje uczucie, że skóra jest zrelaksowana. Faktycznie pozostawia ją czystą i gładką.


Natomiast biała glinka Organique, która może mieć wiele zastosowań np. jako maseczka do ciała, do twarzy czy dodatek do kąpieli przykuła dosyć mocno moją uwagę. To, co wpływa pozytywnie na ocenę, to jego w 100% naturalny skład. Jednak chcemy ją bardziej przybliżyć w osobnym poście, gdzie przedstawimy kilka sposobów na jej wykorzystanie i jakie daje rezultaty.


Czwarty kosmetyk, który otrzymałyśmy w marcowym zestawie ShinyBox to Sébium Pore Refiner Krem marki Bioderma. Plusem jest przyjemny zapach i szybkie wchłanianie się. Jest to preparat o działaniu korygującym dla skóry tłustej lub mieszanej z problemem rozszerzonych porów. Prawdopodobnie nie używałam go jeszcze wystarczająco często, żeby zauważyć jakiekolwiek zmiany. Według mnie nie różni się niczym w porównaniu do kremów, których używałam do tej pory.

Ostatnim preparatem jest Scrub solny Delawell zawierający drobne kryształki soli i powoduje, że skóra jest wygładzona. Naprawdę miałam wrażenie, że po jego użyciu moja skóra jest delikatniejsza, a do tego nie podrażnił mnie ani nie uczulił. Jego subtelny zapach i wygodne użycie powoduje, że jest to mój numer jeden tego pudełka i na pewno często będę go używać ;).


To już wszystkie produkty znajdujące się w marcowym ShinyBox, a większość z nich naprawdę mi się spodobała i używam ich z przyjemnością. Już niedługo opis zawartości GlossyBox! ;)

P.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Magiczna herbata

Kilka lat temu podczas wizyty w Krakowie odwiedziłam pewną piękną kawiarnię. Postanowiłam zamówić herbatę i należała ona do najlepszych, jakie kiedykolwiek w życiu piłam.  Wiele razy próbowałam odtworzyć jej smak, lecz z różnym skutkiem. Niestety nie pamiętam nazwy tej kawiarni ani gdzie dokładnie się znajdowała.  Postanowiłam się tym przepisem z Wami podzielić i mam nadzieje, że również Wam będzie smakować (chociaż nie jestem pewna czy te składniki, które użyłam to wszystko;). Jest idealna na chłodne, ponure jesienne i zimowe wieczory, gdzie można usiąść z przyjaciółmi, ogrzać się i powspominać wspólnie spędzone chwile. Właśnie z tym mi się kojarzy jej smak, który od razu potrafi poprawić humor ;).
Składniki:
herbata czarna (ja użyłam Lipton)
sok malinowy
kardamon
cynamon
goździki (akurat nie miałam ich w kuchni)
pomarańcza, cytryna, limonka
Jak to zrobić?
Na początek do wrzątku wrzucamy zwykłą, czarną herbatę i po kolei dodajemy składniki: po jednym plastrze pomarańczy, cytryny i limonki, a następnie odrobinę kardamonu, cynamonu i goździków (u mnie niestety ich zabrakło).
Na koniec przykryłam wszystko talerzykiem, aby na spokojnie się zaparzyło i zostawiłam na ok 5 min (kto woli słabszą herbatę, to torebkę można wyjąć wcześniej). 








I gotowe, szybkie, łatwe, a przyjemny smak pozwolił cieszyć się długimi, zimowymi wieczorami ;)


© Easy-Peasy Day 2012 | Blogger Template by Enny Law - Ngetik Dot Com - Nulis